Głupota matką mądrości, czyli jak Robercik w kozi róg mnie zapędził.

Starej Wydry zamieszki słowne (4)



Głupota matką mądrości, czyli jak Robercik w kozi róg mnie zapędził.

Kiedyś ludzie czytali książki. Prawdziwe. Pamiętacie jeszcze jakie to było powszechne zjawisko? Czekoladki pani w bibliotece się dawało, żeby spod lady dostać modny bestseller. A w księgarni były zapisy i subskrypcje na encyklopedie, słowniki, serie wydawnicze.
Powodów do czytania było mnóstwo – jedni musieli, inni lubili. Jak ktoś już był po studiach, to z reguły czytał bo chciał, a nie dlatego, że musiał. Mnie do czytania pewnego razu zmusiła głupota. Moja własna i trochę czyjaś.

Koszmarny Robercik.

Był w klasie piątej. Taki trochę „Koszmar z ulicy Szkolnej”. Rozwalić potrafił każdą lekcję. Gdy mówił, to tylko wówczas gdy sam chciał, a to co mówił najczęściej nie miało sensu. Podobnie było z pisaniem. Każdy nauczyciel szedł na lekcję z klasą Robercika jak na ścięcie i za każdym razem gotów był na wojnę. Oczekiwanie, że zdarzy się cud i Robercika nie będzie było złudne. Bo Robercik w szkole był codziennie – nigdy nie chorował a w czasach, w których rozgrywa się opisywana akcja, dzieciaki na wagary w ogóle nie chodziły. Mnie Robercik chyba lubił. Na moich lekcjach siedział cicho. Uśmiechał się. W zeszycie nie pisał, tego co trzeba, ale rysował fajne rzeczy, zupełnie nielekko zabarwione abstrakcją i każde dzieło podpisywał kulfoniastym podpisem ROBERT.
Na jednej z lekcji zrobiłam dzieciakom kartkówkę ze Starożytnego Egiptu. Pytanie było łatwe i krótkie - chodziło o wyjaśnienie jakiegoś prostego pojęcia związanego z religią Egipcjan. Robercik mocno pochylony nad kartką gryzmolił coś pieczołowicie a potem oddał mi zapisane trzy bite strony! Opisał obrzędy pogrzebowe i wierzenia, ale w tym opisie Robercika G. były takie informacje, że zwątpiłam w swoją wiedzę nabytą w czasie harówki na studiach historycznych i podczas zwiedzania Egiptu. W pierwszym odruchu chciałam machnąć czarodziejską różdżką (czytaj: długopisem z czerwonym tuszem), przekreślić tekst i odesłać go w jakiś historyczny niebyt a autora umieścić w szkolnym zespole wyrównawczym. Ale tak sobie myślę: „A co jeśli gość jest lepiej poinformowany ode mnie? Przecież z gówniarzami to nigdy nic nie wiadomo! Naczyta się jeden z drugim jakichś książek i nieszczęście gotowe!” Nieszczęście czyli kompromitacja pani od historii.

W tych czasach tylko książki mogły mnie uratować – Internet dopiero wykluwał się gdzieś w pracowniach inżynierów z Pentagonu. Nie było innego wyjścia jak przysiąść na czterech literach i się przekonać, czy Roberto rację ma czy tylko go lekko poniosła wyobraźnia. W kilku miejscowych bibliotekach i księgarniach wydłubałam wszystkie dostępne pozycje na temat wierzeń Egipcjan. W sumie przeczytałam kilkanaście poważnych rozpraw naukowych i kilka książek popularnonaukowych. Odetchnęłam z ulgą – Robercik G. się mylił, więc mogłam mu z czystym sumieniem wrąbać wielką czerwoną dwóję, czyli najniższą ocenę w ówczesnej skali obowiązującej w szkole.
Bo być niedouczoną kretynką to jedno – da się przeżyć, ale wyjść na kretynkę przed uczniami to zupełnie co innego.
Mój tryumf nie trwał jednak dłużej jak kilka sekund – na ocenę niedostateczną Robercika ja również zapracowałam solidnie.

Internetowej powrót mumii.

Po jakichś trzydziestu latach czytam artykuł na jednym z bardziej popularnych portali internetowych. Przeczuwam wprawdzie, że może być tekstem SEO albo reklamowym, ale traktuje o starożytnym Egipcie więc czytam - od czasów Robercika G. interesuje mnie wszystko co dotyczy tej epoki.
Tematem artykułu jest kuchnia, jedzenie w Starożytnym Egipcie. Autor czy autorka w jednym z akapitów określa starożytnych mieszkańców delty Nilu jako mięsożerców, po czym odnosi się do współczesności takimi słowy: „Dzisiejsi Egipcjanie nie tykają wieprzowiny, co może dziwić, gdyż była ona w stałej diecie ich przodków.” Umarłam.
Przodkowie wszystkich przodków mieszkający w jaskiniach obżerali się surowym mięsem mamutów – czy kogoś dziwi, że dzisiaj nikt z nas już tego nie robi? Przez chwilę poczułam lekki niepokój, bo przeszło mi przez myśl, że autorem artykułu może być Robercik G. Natychmiast wycofałam się z takich podejrzeń - aż tak beznadziejnych tekstów żaden mój uczeń nie mógłby stworzyć!
Niejedzenie wieprzowiny we współczesnym Egipcie jest uwarunkowane kulturowo, a dokładnie religijnie. 90 procent mieszkańców tego kraju stanowią muzułmanie, dla których świnina to mięso nieczyste i zakazane. Pozostałe 10% to wyznawcy chrześcijaństwa obrządku koptyjskiego, którzy na co dzień używają języka arabskiego a koptyjski jest wyłącznie językiem liturgii. Koptom religia nie zabrania jedzenia schabowych, ale mieszkając w kraju muzułmańskim trudno być hodowcą świń czy jakimkolwiek przedsiębiorcą związanym ze świńskim biznesem i na oczach Arabów sprzedawać świnie i obżerać się nimi. A tak swoją drogą to ciekawe kim jest dzisiaj Robercik. Może politykiem? Z takim talentem do zwracania na siebie uwagi, z taką umiejętnością gadania bzdur i lania wody na każdy temat pasuje do tego zawodu jak ulał.

Biedni nauczyciele.

Strasznie biedni. I nie o braku podwyżek tu mowa. Ja kiedyś weryfikowałam głupoty w książkach, potem w Internecie. Dzisiaj książek nie ma, a gdzie sprawdzić Internet?

Wyobraźcie sobie lekcję w pierwszej klasie. Dzieci uczą się czytać i pisać wyrazy z dwuznakiem CZ. Wspólnie analizują takie zdania:

Czesiek częstuje czerwcowymi czarnymi czereśniami.

Jest dobrze. Dzieci wszystko rozumieją. Zdanie ma sens a nawet bogatą wartość merytoryczną i wychowawczą. Dzieci dowiadują się jakie są odmiany czereśni oraz kiedy dojrzewają. A bohaterska postawa Cześka, który zamiast zeżreć po kryjomu czereśnie częstuje nimi innych, jest godna pochwały.

Czujny Czesiek czyha na czmychające dziczki.

Bułka z masłem - każde dziecko wie o co chodzi. W tym chorym kraju mnóstwo jest skretyniałych Szyszko podobnych obrońców przyrody, którzy strzelają do zwierząt a na naszych oczach rodzi się powiedzenie: „dzik dzikowi człowiekiem”.

Czekający na czerwonym Czesiek czochra czarną czuprynę.

Światła czerwone wszyscy znają, resztę chyba też pojmą. A jak nie, to Pani Nauczycielka zrobi eksperyment i wytarga za kudły przeszkadzającego jej Heńka z trzeciej ławki.

Czesiek często czyta czytanki z czerwonej książeczki.

Jest problem. To że Czesiek często czyta to chyba dobrze. Gorzej z tą książeczką. Znana nam Krystyna pewnie larum podniesie: „Lewak, antychryst jeden, w Mao Zedonga szarpany!”

Jak dzieciakom wyjaśnić co robi Czesiek, skoro zdania na CZ maluchy sczytują z ekranów tabletów oraz z tablicy multimedialnej, na której Pani Nauczycielka wyświetliła napisy. Co to kurde ta książka jest? Co to znaczy czytać książeczkę? Pies trącał czerwoną, ale książeczkę w ogóle! W żadnej grze nie ma nic o czytaniu książek. Mama i tata też się aż tak brzydko nie bawią! Biedne dzieciaki wpadają w popłoch – grozi im ostra trauma i trzydzieści sesji w gabinecie szkolnego terapeuty.
A ja wiem – latem widziałam w parku Człowieka, który czytał prawdziwą, papierową książkę.
Autor: Stara Wydra (Luty 2019)



Twoje imię , nazwisko lub ksywka:

Komentarz: